Słońce wznosi się coraz wyżej. Z wolna wjeżdżamy do stołecznego miasta Krakowa. Jeszcze tylko parę kilometrów. Z prawej mijamy lotnisko. Na jego płycie błyszczą się płaty i łopaty śmigieł. Tylko jak tam dojechać? Przed wjazdem Policja i Żandarmeria Wojskowa. I tu pierwsze zaskoczenie. Wszyscy są mili i uprzejmi. Dokładnie tłumaczą jak dojechać na miejsce rekonstrukcji. Jestem już na terenie Muzeum Lotnictwa Polskiego. Ale ludzi… a piknik jeszcze się nie zaczął.
Zbieramy się. Trzeba zacząć organizować stoisko. Niewiele sprzętu – trochę racji żywnościowych; trzydziestka; dwie skrzynki amunicyjne; ammo i łuski; dwa namioty; tablica z informacją o grupie i zdjęciami i jeszcze trochę „drobnicy”. Na szczęście udało się zorganizować halftruck`a. Kopiemy okop na trzydziestkę. Skromnie, ale za to treściwie. Po kilkunastu minutach jesteśmy gotowi. Ze wszystkich leje się pot. Będzie gorąco… Na bezchmurnym niebie zaczyna się niezły ruch. Co chwila z rykiem silników przelatują kolejne samoloty.
Ruszam na pierwszą rekonstrukcję z PSZ i 1FJR. Odgrywamy desant niemiecki na Kretę. Zaczyna się niewesoło, od awantury z organizatorem. Niestety wyszła nasza, polska mentalność: przepływ informacji zbliżony do zera i chęć pokazania kto tu rządzi. Wreszcie jesteśmy na pozycjach. Przed nami płaskie jak stół lądowisko dla helikopterów ograniczone od południowego wschodu wałem na którym ulokowały się jednostki alianckie – tym razem Australijczycy. Po przeciwnej stronie, niemieccy spadochroniarze czynią przygotowania do przyjęcia desantu kolegów. Nastają długie minuty oczekiwania na zrzut. Co chwila spoglądamy w niebo. Ale transportowy Li2 nie pojawia się. Zamiast niego co chwilę powietrze przecinają kolejne samoloty akrobacyjne. Jest coraz goręcej. Pot leje się z nas strumieniami. Niestety nie ma gdzie się ukryć przed palącymi promieniami słońca. Wreszcie jest…. Na niebie pojawiają się małe punkciki, które po kilku sekundach wolnego spadania rozpoczynają powolną podróż w powietrzu na skrzydłach spadochronów. Lektor rozpoczyna opowieść o desancie na Kretę. Jednak za chwilę orientujemy się, że nie nadeszła jeszcze nasza kolej….. To skaczą żołnierze z szóstej desantowo-szturmowej. Nasi koledzy z 1FJR nadal czekają na zezwolenie na start na lotnisku. A więc nadal czekamy…. Opóźnienie dochodzi do ponad 40 minut.
Wreszcie są. Nad naszymi głowami pojawia się Li2, od którego odrywają się w kilkusekundowych odstępach spadochroniarze. W obozie alianckim ogłoszony zostaje alarm. Niemieccy naprowadzacze odpalają świece dymne, określające rejon lądowania. Kiedy strzelcy spadochronowi są kilkanaście metrów nad ziemią, rozpoczyna się ostrzał z pozycji australijskich. Niewiele to daje. Trafienie nawet wolno opadającego spadochroniarza z odległości kilkudziesięciu metrów graniczy z cudem. Po chwili wszyscy są na ziemi. następuje szybkie przegrupowanie. Rozpoczyna się atak. Australijczycy, przyparci ogniem wycofują się na wał i zajmują pozycje obronne. Podążam razem z nimi. Przedemną fantastyczny widok. Grupa Fallschirmjager rozwija się w tylarierę i skokami, prowadząc ogień ciągły powoli acz skutecznie zbliża się do naszych pozycji. Australijczycy podejmują próbę kontrataku. Niestety załamuje się w celnym ogniu niemieckim i mieszkańcy krainy kangurów zmuszeni zostają do cofnięcia się na wał. Tymczasem spadochroniarze podchodzą coraz bliżej. Aliantom powoli kończy się amunicja. Jeszcze raz podrywają się do odparcia nieprzyjaciela. Celne pociski fallschirmjagrów powalają austrlijskich żołnierzy. Desperacki kontratak nie powiół się. Za chwilę pozycje australijskie zostaną zdobyte, a ich obrońcy zginą lub dostaną się do niewoli.
Wreszcie koniec. Rekonstruktorzy stają na przeciw siebie. Podziękowanie. Salut dla przeciwników. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie i można powoli wracać na miejsce displey’i. Kawał dobrej roboty. Niestety publiczność niewiele widziała. Od miejsca rekonstrukcji odzielał ją pas startowy oraz ustawione obok niego samoloty. Ładne kilkadziesiąt metrów przesłonięte kupą stali. Jednak mimo tych niedogodności dostajemy brawa od publiki w trakcie powrotu na stanowiska.
A słońce jak paliło, tak pali i to coraz mocniej. Na stanowisku jedynym miejscem chroniącym przed promieniami jest cień halftrucka. Stoją również namioty, ale ich wnętrze przypomina saunę. Tłum gęstnieje z godziny na godzinę. Na szczęście publiczność nie jest namolna. Nie wchodzą na teren stanowisk. Nie obrażają się, gdy o to prosimy. Mimo pełnego słońca, kątem oka, co chwilę dostrzegam błysk fleszy a nad tumultem co chwila rozlega się trzask migawki aparatu fotograficznego.
Najwyższy czas przejść się po terenie pikniku i zobaczyć jak wyglądają stanowiska rekonstruktorskie. Ruszam. Po raz pierwszy jestem na imprezie, na której zebranych zostało tak wielu pasjonatów historii. Egzystują obok siebie: szpital WP z września 39; pionierzy niemieccy z 39go roku; radziecka obsługa działa polowego; amerykańska piechota (BRO), brytyjski punkt opatrunkowy (PSZ), 1FJR i my (101 Airborne) z 2 WŚ; amerykańscy żołnierze z Wietnamu między którymi kręcą się członkinie Vietkongu z kałachami; aż wreszcie trafiam na amerykanów z „Pustynnej Burzy”. Na przeciw nas, niezgorszy park maszyn. Jest Sdkzf, scout car, carrier, willys, dodge jak i kilka motocykli. Ruszam w teren. Po kilkudziesięciu metrach zauważam spory tłum gapiów. To rozstawiła się 6 desantowo-szturmowa z dwoma „humvee”, moździerzem i prezentacją karabinu snajperskiego. Idę dalej. Zaglądam do hangarów, w których prezentowane są zasoby muzeum lotnictwa, z największą jego dumą na czele – polskim myśliwcem PZL11-c. Wreszcie naprzeciw hangaru widzę. Stoi. Lisunow Li2 ! Podchodzę. No tak….. Dakota to jednak nie jest, choć z daleka troche ją przpomina.
Mijają kolejne godziny. Powoli tłum topnieje. Ludzie rozchodzą się do domów. Na „placu boju” pozostają rekonstruktorzy. Pada propozycja wyjazdu maszynami w miasto. Pomysł niezły, ale nie dochodzi do realizacji. Słońce, które przez cały dzień dało się nam we znaki zaszło za ciemnymi ciężkimi chmurami. Po chwili następuje ulewa. Trzeba jakoś przeczekać. Wszyscy chowają się w namiotach. Po kilku minutach deszcz ustaje. Powoli rozpoczynamy życie wieczorne. Uruchomiony zostaje park maszynowy. Runda wkoło placu na którym jesteśmy, odbyta na zabytkowym pojeździe, pozostaje wspaniałym wspomnieniem. Rozchodzimy się do namiotów. Jeszcze tylko trochę pieśni, a niebawem noc ogarnie wszystkich.
Spoglądam w niebo….. chmury, a z pośród nich wygląda słońce……będzie gorąco….. ruszam w stronę namiotu sanitarnego. Niestety wody nie ma!!! Odkręcam manierkę, i korzystam z ostatnich zapasów wody aby wyszczotkować zęby. W tzw. międzyczasie – jeden z kolegów rusza na poszukiwanie końcówki węża doprowadzającego wodę. Z każdą chwilą tłum pobudkowiczów przy namiocie gęstnieje. Po kilkunatu minutach jest….. Jakiś matołek zakręcił kurek od wody. Nieważne. Teraz można się umyć……
Słońce nie daje wytchnienia. Tłum zwiedzających gęstnieje z godziny na godzinę. Wreszcie nadchodzi sygnał, na który czekaliśmy z utęsknieniem. Za chwil kilka rozpocznie się nasza rekonstrukcja. Dowódca wydaje rozkazy. Stajemy w szyku. Broń została wydana. 30 „pestek” na rekonstruktora, to bardzo dobre rozdanie. Możemy strzelać ile wlezie… Tłum „gapiów” zgęstniał. Musimy się przebijać. Ostatnie ustalenia z dowódctwem „jedynki” i ruszamy………
Ogień nieprzyjaciela z lewej – dostaliśmy się w zasadzkę niemiecką. Rozwijamy się w tyralierę. Padają pierwsi zabici. Na horyzoncie pojawia się niemiecki Sdkfz. Na szczęście my mamy przewagę w powietrzu…. Padają kolejni zabici. Kryję się za ciałem poległego . Zaciął się karabin. Chłopaki robią wszystko, aby go uruchomić. W ruch idzie bagnet. Udało się. Spoglądam w lewo. Grupa piechociarzy „walczy” z bazooką. Udało się, trafili!!! Niemiecki pojazd zaczyna się palić. Pojawia się wsparcie lotnicze…. Naprzód!!! Niemcy poddają się.
Jeszcze chwila, zbieramy się. Brawa od publiczności. Ruszamy w stronę naszego stanowiska.
Pakuję samochód. To już jest koniec. Słońce powoli chowa się za horyzont. Jeszcze tylko 300 kilometrów i będę w domu.
Na zakończenie – Impreza jak najbardziej udana. Mam nadzieję, że drobne niedociągnięcia organizacyjne zostaną wyeliminowane. Właśnie wpisuję piknik lotniczy w Krakowie do kalendarza na następny rok. Z miłą chęcią odwiedzę „wawelskiego”.
PS. Niestety, muszę dodać łyżkę dziegciu.
Zachowania niektórych rekonstrutorów doprowadziły mnie do załamania.
- Po pierwsze – rozumiem i wiem, że po wydaniu broni należy ją „przestrzelić”. Ale na Boga jedynego, ile razy trzeba to robić, i to w tłumie ludzi. Kilkadziesiąt sztuk ammo, nie oznacza że mamy je wystrzelać ot tak po prostu….. dostaliśmy je do rekonstrukcji, a nie do bezsensownego strzelania……
- Po drugie – do szału doprowadziło mnie odpalanie petard. Rozumiem, że możemy się pobawić materiałami wybuchowymi, ale na litość Boską ile można……
- No i wreszcie po trzecie – niedopuszczalnym jest celowanie z broni do ludzi, a takowe czyny miały miejsce. Do białej gorączki doprowadził mnie jeden z rekonstruktorów, który wystrzelił w moim kierunku z połowę magazynka ślepaków i z uroczym uśmiechem stwierdził „Przecież to tylko ślepaki”! Zachowanie takie jest karygodne i powinno być stanowczo piętnowane. Trzeba to zrobić jak najszybciej, bo może dojść do tragedii. W każdym wypadku, takim baranom „strzelaczom”, MÓWIMY WSZYSCY STANOWCZE – NIE!!!!!!!!!!